Złotobrody emir
Z
I.
Obszerny plac przed kościołem w Sawraniu roił się żydami.
Nie dziwiło to nikogo, gdyż był właśnie szabas.
Żydzi w czarnych atłasowych chałatach, w czapkach z lisiemi kitami, które im dziwacznie nieco sterczały, jakby wyrastały z głowy, w długich białych pończochach i papuczach bez
obcasów i piętek, kupkami przechadzali się po placu, ręce za pasy, podpasujące chałaty, założywszy.
Strojem wszyscy byli podobni do siebie: mieli jednakowy strój chałatów, czapek, jednakowe papucze i pończochy, wszyscy nosili pejsy — nawet kolor materji chałatów i czapek był
jednakowy; różniły ich od siebie tylko brody rozmaitych odcieni i długości i pejsy, — u jednych filuternie zakręcane, u innych, niby jakieś kosmyki, niedbale spadające na ramiona.
Spokojne ich fizjognomie, miarowe, powolne ruchy świadczyły o pewnem wewnętrznem zadowoleniu; a chociaż tu i ówdzie widać było jaką
gromadkę głośniej gergoczącą i żywiej
gestykulującą — rozmowy i gestykulacje nie zdradzały uczuć i charakteru — lub też niezwykłego zainteresowania się niezwykłymi wypadkami.
Wszystkie te rozmowy dalej po za krąg treści, kawałkiem chleba codziennego zakreślonej, nie sięgały.
Dla nich istniał zawsze jeden bożek - interes, któremu przedewszystkiem hołd składali.
Bożek ów snać opiekował się Sawraniem, bo dobrobyt malował się nietylko na twarzy, ale i w ubraniu spacerujących.
Miało się właśnie ku końcowi pierwszej ćwierci naszego wieku, a była to już trzecia upływająca w dostatku i pokoju po krwawym roku Koliszczyzny, napiętnowanym rzezią Gonty i
Żeleźniaka.
Groźna hajdamaczyzna kędyś znikła, niby się w ziemi zawaliła, zaroiła się szlachta, zaludniły się miasteczka, wsie i stepy — jednem słowem nastała doba materjalnego wzmagania
się kraju po długoletnich klęskach, rzeziach i rabunkach.
W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło — trwał dalej stary porządek społeczny, tradycja ciągnęła się po dawnemu, a szlachta rozrodzona, spokojna w posiadaniu nie zbierała się
wprawdzie na sejmik dla wyboru posłów, ale wybierała reprezentantów i urzędników.
Zmian więc ani w jej życiu publicznem, ani prywatnem prawie nie było. Dobrobyt materjalny podnosił się coraz bardziej, a żydzi odczuwali go może najlepiej.
Mówiły o tem ich twarze zadowolone i spokojne, ich atłasowe chałaty.
Pośród grup mężczyzn przesuwały się jeszcze z większą, zda się, powagą gromadki żydówek — były to bałabusty, córki i żony spacerujących.
I na nich świeciły atłasowe suknie, koiczyki i braselety, kupione może za bezcen u hajdamaków, a nad czołem, w opasce na włosach migotały perły, rubiny — nawet i brylantów nie
brakowało. Cały ten różnokolorowy tłum przechadzał się jak pawie, spokojnie używając szabasu i wieczornego chłodu.
Za parę godzin zajść miało słońce i plac ów, dziś taki rojny i tłumny, opustoszeje znowu aż do nowego szabasu, gdyż tylko chłopi z sąsiednich wsi przyjeżdżają tutaj z
drzewem i sianem, a kozy żydowskie — typowe pieczeniarki — zbiegają się z całego Sawrania na bezpłatne pożywienie.
Skrajem tego placu, jedną stroną dotykającego ogrodzenia kościoła i plebanji, szedł jakiś staruszek bez czapki i dźwigał wiadro wody.
Wprawdzie trzymał w ręku kapelusz, lecz nie dlatego, że jeszcze słońce wieczorem dobrze przypiekało, więc mu na głowie, chociaż słomkowy, może ciężył, ale prawdopodobnie
dlatego tylko, ażeby go do ukłonów nie zdejmować, gdyż zgarbioną jego postawę widać było z daleka w ciągłym ruchu głową, ręką i kapeluszem.
Czarny długi ubiór starca i ogolona twarz pełna dobroci, spokoju, rezygnacji i pokory, znane były dobrze mieszkańcom Sawrania.
Był to proboszcz miejscowy, ksiądz Łukasz, jeden z tych rzadkich cnót i dobroci ludzi, którzy żyją tylko dla posług innym.
Na swoje kapłańskie posłannictwo zapatrywał sie on chłopskim rozumem: nie dość jest piękne słowa wygłaszać z ambony, trzeba pięknie czynić i świecić ludziom przykładem.
Nic też dziwnego, że miłowano go i szanowano dokoła, bo jak ks.
Łukasz pojmował swoje stanowisko, tak go i spełniał.
Przenoszony z parafji do parafji, nie wymawiał się od posług kapłanskich wiekiem, a w najkrótszym czasie stawał się ulubieńcem maluczkich i bogatych.
Ojciec Łukasz sam sobie służył, pomimo późnego wieku pielęgnował własnoręcznie kwiaty w ogródku przed plebanją, a zawsze znalazła się czyjaś dobroczynna ręka, która z
tych kwiatów na koronę matki boskiej wieniec wiła. Ksiądz co wieczora podlewał je i sam po wodę do publicznej studni chodził.
Służby nie trzymał żadnej; jeżeli gości nie było, stara jakaś baba gotowała mu niewybredny objad, z barszczu i kawy składający się, a dzwonnik lub furman księdza wikarego
niezbędne posługi w pokojach spełniał.
Grzeczność jego, uprzejmość i nabożność znane były wszystkim, a niektórym podobało się widzieć w nim dziwaka, niegodzącego się z codziennym obyczajem i ludźmi.
Łatwiej było taki wyrok wydać, niż się na wyższości jego moralnej poznać. Prostotę charakteru i uczuć, brano za dziwactwo.
Ile razy ksiądz Łukasz przystanął z wiaderkiem, zawsze się znalazł ktoś, co mu się ukłonił.
Starzec miał wzrok bardzo krótki, rzadko kogo poznawał z daleka, ale nie chcąc być dłużnym nikomu, głową kiwał i kapeluszem, trzymanym w ręku, pozdrowienie przesełał.
Zwyczaj ten ojca Łukasza był tak znanym, że spacerujący na placu niedorostki i bachory żydowskie żarty sobie z niego stroili.
Okrążywszy o kilkadziesiąt kroków, zachodzili z innej strony i na żart znowu się kłaniali.
Ojciec Łukasz z największą pokorą i uprzejmością odkłonił się każdemu, nie przypuszczając, że próżnujące bachorki, brały go za przedmiot żartów.
Kłanianie się bezustanne trwało i teraz od chwili ukazania się księdza Łukasza na skraja placu, prawie do furty plebanji. Furta była zamkniętą.
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 | 103 | 104 | 105 | 106 | 107 | 108 | 109 | 110 | 111 | 112 | 113 | 114 | 115 | 116 | 117 | 118 | 119 | 120 | 121 | 122 | 123 | 124 | 125 | 126 | 127 | 128 | 129 | 130 | 131 | 132 | 133 | 134 | 135 | 136 | 137 | 138 | 139 | 140 | 141 | 142 | 143 | 144 | 145 | 146 | 147 | 148 | 149 | 150 | 151 | 152 | 153 | 154 | 155 | 156 | 157 | 158 | 159 | 160 | 161 | 162 | 163 | 164 | 165 | 166 | 167 | 168 | 169 | 170 | 171 | 172 | 173 | 174 | 175 | 176 | 177 | 178 | 179 | 180 | 181 | 182 | 183 | 184 | 185 | 186 | 187 | 188 Nastepna>>